sobota, 22 sierpnia 2015

jak się uratowałam


Planowałam przedstawić tutaj rezultaty mojej pracy nad sobą, ale myślę, że zdjęcia oddadzą jedynie poprawę sylwetki(jedynie? może aż) w każdym razie, nie jestem jeszcze na to gotowa. Na początku myślałam, że wieczorne zabieranie się do ćwiczeń to epizod wagi niewielkiej, sama wmawiałam sobie, że w końcu pewnie mi się znudzi, że ''nie dam rady''. Okropne, prawda?

Pewnego wieczoru kiedy skończyłam kolejny trening poczułam się naprawdę dobrez. Bardzo długo zmagałam się z paskudnym samopoczuciem, nie wiem czy można nazwać to depresją, ale jeśli wolny dzień spędza się leżąc w łóżku i gapiąc się w sufit, a największą z chęci jest pójście do toalety(bo o jedzeniu nawet nie ma mowy) to coś jest nie tak.

Od kwietnia zmieniła się masa rzeczy, świat zaczął dla mnie wyglądać inaczej, choć - nie ukrywam zdarzają się gorsze dni, ale wtedy wiem, że podniesienie kilku ciężarów przegoni paskudny nastrój trochę dalej. Myślę 'bardziej pozytywnie', bo rozcieszonym człowiekiem nazwać mnie (jeszcze) nie można, uświadomiłam sobie jak wiele krzywdy wyrządzały mi te wahania nastrojów i jak wiele przegapiłam.

Brakuje mi jeszcze powrotu do fotografii i jazdy konnej, co powoli zaczynam znów wprowadzać w życie. W końcu uwierzyłam, że mam do czegoś talent. Tak, mam talent jeśli chodzi o tworzenie obrazów poprzez fotografowanie, kiedy to odkryłam i dlaczego tak późno?
Bo zobaczyłam okładki książek, podziękowanie od amerykańskiej autorki za moja pracę, kronikę z wystawy i masę ciepłych słów, ale przede wszystkim zobaczyłam swoje prace.
Każda z nich o czymś mi opowiada, wtedy tak naprawdę po prostu tworzyłam, dzisiaj czytam z nich swoją przeszłość.
To jest piękne, że czasami poprzez paskudne przeszkody jakie rzuca nam pod nogi życie zaczynamy kreować z własnej gliny innych siebie. Nigdy nie jest na to za późno.


Bądźcie szczęśliwi dzisiaj, a jeśli jeszcze nie jesteście to znajdźcie powód aby jutro lub za miesiąc być z siebie dumnym.



niedziela, 10 maja 2015

idziemy do zoo / nogi w dupie


Dwudzieste pierwsze urodziny aka jaka ja stara


Nie żebym czuła się dorosła, bo wcale się nie czuję. Nie wiem kiedy do człowieka zaczyna docierać, że nie ma już nastu lat i powinien się ogarnąć. Moim prezentem urodzinowym była wizyta we wrocławskim zoo, jako, że fanką zoo jestem od dawna. Wyruszyliśmy o 1;30 by po 6 znaleźć się na wrocławskim dworcu, zaczepiani przez bezdomnych z historiami niemalże z gatunku sci-fi - dlaczego powinniśmy dać im trochę drobnych na bułkę, bilet, bandaż czy tabletki przeciwbólowe. 


Takim prostym i niedrogim śniadankiem uraczyliśmy się by nabrać sił po 3 godzinach snu.  W takich chwilach żałuję, że nie posiadam lżejszego aparatu i nie mogę nagrywać bez obaw, że moja patykowata ręka złamie się pod ciężarem sprzętu. Planowałam stworzyć filmik z tego wyjazdu tak bardzo, że na nagraniach jest tylko Dawid, moje buty i kilka uroczych zwierzątek.

Moja gorsza połowa uparła się żeby przed godziną 8 pójść na tramwaj, bo pewnie długo będziemy jechać, a w zoo mamy być zanim do bram dopadną się tłumy. Udało się, byliśmy nawet 40 minut wcześniej w lodowatym wietrze czekając na otwarcie kas. Marzenia o porannych pustkach? Czasem zastanawiałam się czy to aby na pewno ludzie idą oglądać zwierzęta czy może to zwierzęta idą oglądać zwierzęta, albo pod-zwierzęta oglądać zwierzęta, bo szkoda obrażać zwierzęta(im częściej piszę to słowo tym śmieszniejsze mi się wydaje) Wycieczki zorganizowane ze szkół na różnym poziomie wiekowym pozwalały mi myśleć tylko o tym jak bardzo nie chcę mieć własnych dzieci. Siostrzenica z całą pewnością mi wystarczy.

Ostatnie minuty pod elektroniczną kasą zdawały się obniżać temperaturę i skuwać moje odkryte kostki(bo moda dla powodzian) lodem. 

Udało się! Weszliśmy i pomalutku nawet słońce zaczęło przebijać się przez chmury. Nie będę opisywać wszystkich miejsc i zwierząt jakie zobaczyliśmy, ale po tej wizycie jestem w stanie napisac jedno -warszawskie zoo się po prostu chowa. 



daje okejke


















 Ja i Dawid aka prości ludzie o prostych umysłach postanowiliśmy zostawić sobie afrykarium na koniec zwierzania, co okazało się całkowitym brakiem wyczucia i przejawem najczystszej głupoty. Ilość ludzi jaka się tam znajdowała po godzinie 12 w południe przekroczyła moje wszelkie wyobrażenia. Nie dało się spokojnie stanąć przed szybą i pooglądać ogromnego akwarium bez obawy, że jakiś mały gnojek za moment staranuje Cię ze swoim iphonem od rodziców i piszczącym,przechodzącym mutację głosem ''k&%$*a ale wy&*%#@ rekin" no bo słowniki dla części młodzieży się po prostu pokurczyły i brakuje im słów. Poor kids. '









Wyczerpani przepychaniem się przez tłumy postanowiliśmy pójść się nażreć. Plan był by zjeść coś zdrowego, innego niż pizza - ale to był tylko plan, a wyszło jak zwykle.


    był też plan żeby nie iść do mcdonalda, był













środa, 22 kwietnia 2015

Chęć działania od narzekania / dałam dupy

Jeszcze parę lat temu swobodnie mogłabym nazwać siebie nieugiętą optymistką; nie ważne czy koń zrzucił mnie na drewnianą przeszkodę, o mały włos nie zmiażdżył stopy kopytem, nie chcieli mnie wylać ze szkoły, nie przeprowadziłam się do miejscowości gdzie psy szczekają dupami, a autobusy stają tutaj nieopisanie rzadko - to wszystko zdawało się nie mieć dla mnie większego znaczenia, bo już wtedy śniłam o swoim american life i zdawało się, że sięgnę po niego jak tylko wydostanę się ze szponów edukacji.

Wtedy naprawdę wydawało mi się, że wszystkim czego potrzebuję jest CZAS, który powinien płynąć szybciej niż to możliwe. Dzisiaj widzę, że ON naprawdę to zrobił, minął i nie dał mi wziąć udziału w tymże przemijaniu. Nie skłamię jeśli powiem, że nie wiem jak to wszystko się stało. Widzę siebie, kilka lat wstecz, z grzywką opadającą na oczy nad zeszytem z piosenkami The Fray i słowniczkiem z pogiętymi od przeglądania kartkami i wiem, że wtedy też widziałam siebie - tą Paulę, którą na pewno nie jestem teraz. Nie wiem kiedy przestałam dążyć do bycia główną bohaterką wymarzonego aktu mojej przyszłości, ale to się zdarzyło.


                                                      

Dzisiaj ponownie wzięłam się za sprzątanie pokoju (wyprowadzki i ponowne wprowadzanie się rujnują spokój mojej garderoby i przestrzeni pod biurkiem) Regał z książkami wyglądał jak po niezłym wirowaniu, więc podjęłam się i zaryzykowałam odkopaniem wspomnień dawnych pasji. 
BADUUUUM no i niestety otworzyłam szufladkę umysłu, która sprawia, że mam ochotę solidnie przydzwonić sobie w tyłek. Fotografia była całym moim życiem, liczne sukcesy, okładki książek w Polsce i USA, wystawa, wyróżnione prace i gęba w gazecie... Wmawiam sobie, że to rutyna wywołana otwarciem zakładu fotograficznego i środowisko bałwanów, którzy oczekiwali złoto za cenę gówna nie doceniając wkładu pracy. Zamknęłam liczący 4tyś fanów fanpage, przestałam prowadzić strony i uciekłam ze świata, który kochałam. Temat omijałam szerokim łukiem mówiąc, że w końcu do tego wrócę, że brak chęci nie może przecież trwać wiecznie - mija już troszeczkę ponad rok odkąd chwyciłam za aparat z weną wypisaną na twarzy.  Podobnie mogę opowiadać o jeździectwie, jednak ten temat boli jeszcze bardziej ze względu na utratę ukochanego konia.

NO, i'm pretty sure 


Ostatnio definitywnie zrezygnowałam z wyprowadzki do Świnoujścia, po kolejnej nieudanej próbie, masie nerwów wróciłam do wioski zabitej deskami i szukam sobie ratunku w powrocie do bycia sobą.  American dream wpisałam już 100% w kalendarz na przyszły rok, nie odwołuję tego na kolejne, dalekie lata. Będę tęsknić, to oczywiste, będzie trudno - obvious, ale biorę się w garść. 


Przechodząc więc do sedna - przez ostatnie dwa lata dałam dupy na całej linii, nie będę tego nawet ładnie ubierać w słowa. Zaczęłam narzekać na wszystko z taką częstotliwością, że sama nie mogłam znieść swojej obecności. Narzekanie innych także działa pobudzająco.

See u soon America!





środa, 8 kwietnia 2015

Books around me

Śmiało mogę powiedzieć, że jestem uzależniona od książek, podobnie jest jeszcze z kilkoma rzeczami, jednak nie o nich będzie dzisiejszy post. Mimo iż posiadam ''w zapasie'' parę egzemplarzy do przeczytania to wchodząc do empiku i mając w portfelu parę groszy kupuję książkę lub jakiś magazyn(spoglądam właśnie na rosnącą stertę czasopism modowych w rogu biurka). Uwielbiam ich zapach i dotyk(dlatego nigdy nie zamieniłabym tradycyjnej książki na czytnik) - chociaż wiem, że kiedy w końcu uda mi się wylecieć do USA targanie ze sobą całej biblioteki byłoby przejawem czystej głupoty- wtedy zdecyduję się na wersję elektroniczną. Chociaż ostatnimi czasy mam niewiele czasu na czytanie i niestety idę w złym kierunku, bo kiedy zacznę nową pracę mój freetime skróci się maksymalnie to wciąż nie wyobrażam sobie wolnych wieczorów bez dobrej lektury.

Wybrałam kilka pozycji z ostatnich miesięcy 





1. ''Nie ważne jak dobry jesteś, ważne jak dobry chcesz być.'' Paul Arden

Jako, że książka została okrzyknięta światowym bestsellerem oczekiwałam od niej ciut więcej, czyta się bardzo szybko i odnosi wrażenie, że jest skierowana do kogoś kto planuje otworzyć własny biznes i szuka rad jak poprowadzić go do sukcesu. 


2. "Pan Mercedes" oraz "Przebudzenie" Stephen King 


Pan Mercedes to pierwszy napisany przez Kinga kryminał - dla mnie czysta doskonałość, czytałam ją w kącie na planie filmowym, leżąc w niewygodnej pozycji przez kilka ładnych godzin, jednak King jak zwykle nie zawiódł mnie treścią i wynagrodził obolałe kości. Dla fanów mocnych kryminałów - szczerze polecam.

"Prebudzenie" - Spodziewałam się zupełnie czegoś innego, książka może nie zaskakiwała mnie na każdym kroku jak poprzednie jego powieści, jednak wprawiała w zaciekawienie, a po jej odłożeniu myśli wciąż krążyły wokół życia bohaterów. Z pewnością można ją określić mianem pokręconej, Kinga po prostu trzeba lubić.

3. "Miłość, wolność, samotność'' Osho 
Tą lekturę mam na półce już od dłuższego czasu, tak naprawdę chyba nie przeczytałam jej do końca, jednak otwierałam na rozdziałach,które mówiły o czymś o czym w danej chwili miałam ochotę przeczytać, Filozof sprawił, że mój sposób patrzenia na świat stał się bardziej klarowny. Mogłabym cytować każde jego zdanie. Wydaje mi się, że trzeba do niej podejść z czystym umysłem, bez uprzedzeń do tego typu treści, a naprawdę można odkryć wiele zgodności z własnym patrzeniem na świat - lub tak jak ja - uczynić je bardziej przejrzystym.

4. "Looking for Alaska" John Green


Jestem w połowie czytania, jednak jak wiadomo, na temat Greena nie trzeba zbyt wiele opowiadać, większość jego książek można pochłonąć jednym tchem. Wybrałam wersję po angielsku aby szlifować swój język na łatwej i przyjemnej literaturze, czyta się lekko i po prostu zapomina, że nie jest napisana ojczystym językiem.

...kolejna pozycja Kinga "Ręka mistrza'", która czeka aż się do niej dobiorę :)


5. "Wreck this journal" Keri Smith 
Dla zabicia wolnego czasu i obudzenia w sobie dziecka - jak najbardziej, mnie co prawda udało się zniszczyć tylko kilka stron, jednak jeśli znalazłabym na to wiecej czasu - why not?


Spokojnego wieczoru.






poniedziałek, 6 kwietnia 2015

She's got it going on

Places, places , get in your places



Kiedy miałam 11 lat i zaczynałam prowadzić mój pierwszy blog (oczywiście o tematyce jeździeckiej zerżnięte żywcem z wikipedii) w notce ''powitalnej'' przedstawiałam swoją fantastyczną osobowość i podkreślałam miłość do wszelkich rzeczy z wizerunkiem tych czterokopytnych zwierząt, które w rezultacie po 10 latach(i nagle zdaje sobie sprawę, że naprawdę wchodzę w wiek 20+1) zostawiły mi miły uraz kręgosłupa i problemy z kolanami. Nie mniej jednak mając możliwość wciąż kontynuowałabym tą pasję, co stawia mnie przed głównym problemem. Mieszkam na zadupiu, a więc teraz wchodzimy w etap gdzie opowiadam o mojej miejscowości. To zaklęte miasteczko powinno mieć pod swoją nazwą wygrawerowane 'antyrozwojowa społeczność, nie zostaniesz tu nawet farmerem'.

Z takich miejsc się wyjeżdża, jedni obierają kierunki studiów w dużych miastach, chwaląc rozwinięte aglomeracje porównywane na szali z szanownymi Krzeszycami, ciągle jednak wiedziałam, że to nie jest to czego chciałabym ja, starałam się sięgnąć myślami dalej - Anglia? Na dłuższą metę chyba nie zniosłabym flegmatycznej pogody, mimo iż uwielbiam deszczowe popołudnia z  książką, jak każda osoba zabierająca się za pisanie bloga(to już chyba mamy we krwi). Pomyślałam więc o zalegalizowanym Amsterdamie, który stał się jednak zbyt dostępny. Eureka - odkryłam Amerykę - dosłownie. To stało się jakieś 6 lat temu kiedy po ogłoszonym 'szlabanie na internet' po późnym powrocie z nocy sylwestrowej postanowiłam zacząć pisać książkę (dziękuję tato za zabranie mi łączności ze światem) Rzecz musiała dziać się oczywiście za oceanem, jak każda książka o nastolatkach, bo przecież ich filmowe amerykańskie życie idealnie nadaje się do zobrazowania w powieści 15latki... Zaczęłam grzebać, czytać, oglądać i tak trafiłam na programy zachęcające do podjęcia pracy w USA jako Au Pair lub alternatywa Work and Travel, na która sie jednak nie zanosi przez to, ze nie jestem studentką. Istnieje co prawda odłam Counsellor dla takich niewykształciuchów jak ja, jednak ciągle stoję przy opcji Au pair.

Rozwieszona na ścianie lista stanów i ich stolic ciągle kieruje mój leniwy wzrok na Californię i jej ciepłe perspektywy, a zaraz wyżej wulkaniczne Hawaje... Czy to źle być tak przewidywalnym w swoich marzeniach?

first thing to do

*bądź do cholery systematyczna Paula


Udanego tygodnia wszystkim, choć nie wiem czy ilość osób, które odwiedzą ten blog można już tak sklasyfikować.